- Kathlee -
- Los Angeles, California, Stany Zjednoczone -
- Mama? - zamarłam. Dosłownie. Prędzej spodziewałabym się telefonu od Elvis'a Presley'a, niż od mojej mamy.
- Tak, skarbie.
- Teraz skarbie? - nagle moje zdziwienie odleciało, a na jego miejscu pojawiła się czysta irytacja i złość. Za długo nie dzwoniła i mnie olewała, żeby teraz nagle nazywać mnie skarbem.
- Kathlee, przepraszam. Wszystko ci wyjaśnię, ale musisz wrócić do Polski.
- Nie zamierzam cię słuchać, a wracać tym bardziej. Papa - już chciałam się rozłączyć, ale moja rozmówczyni skutecznie przykuła moją uwagę.
- Nie, poczekaj - krzyknęła - Twój tata nie żyję.
- Jak to nie żyje? - wydukałam, lekko oszołomiona.
- Wróć. Wszystko Ci opowiem. Proszę. - zapłakała
- Kiedy jest pogrzeb? - odparłam szorstko, mimo, że moje oczy zrobiły się bardziej wilgotne niż powinny.
- Za dwa dni. Córcia, proszę wróć do mnie. - rozłączyłam się, ponieważ z moich oczy poleciały łzy, a ja już nie chciałam słuchać mojej matki.
Spojrzałam na Harry'ego, który stał obok patrząc na mnie. Objął mnie, kiedy zauważył, że płaczę. Mam nadzieję, że nie będzie mu przeszkadzało to, że przeze mnie będzie miał mokrą bluzę. Zaczęliśmy iść. Nie wiem w jakim kierunku, ponieważ cały czas byłam wtulona w chłopaka, który mnie prowadził. Nie powinno mi być smutno, prawda? W końcu mnie zostawili i nie interesowali się mną, ale w końcu to mój ojciec. Nie wiem dlaczego umarł i nie wiem dlaczego już nigdy już z nim nie porozmawiam. Nie wiem dlaczego nie odzywali się do mnie tyle czasu. Jednak zamierzam się tego dowiedzieć. Boże! Co ja takiego zrobiłam?
Nie wiem ile minęło czasu, aż się uspokoiłam, ale obstawiam z dziesięć minut. Zapewne moje oczy były całe czerwone i opuchnięte, dlatego po tym jak odkleiłam się od chłopaka założyłam okulary przeciwsłoneczne, mimo, że słońce właśnie zaszło. Nadal znajdywaliśmy się na plaży. Piasek nadal ogrzewał moje stopy, a szum morza uspokajał moje myśli. Chodząc tak w ciszy zastanawiałam się nad dwoma rzeczami. Po pierwsze - co stało się mojemu tacie. I po drugie skąd moja mama miała mój nowy numer telefonu? Harry na razie nie odezwał się ani słowem, mimo, że nie wiedział co takiego się stało, bo w końcu nie będę rozmawiać z moją mamą po angielsku, nie? Przynajmniej wiem, że nie zapomniałam polskiego. Sukces! Wracając do tematu, muszę przyznać, że jestem mu bardzo wdzięczna za pozostanie cichym i nie dopytywanie się o szczegóły. Przynajmniej teraz. Później i tak, i tak to powiem. Wolnym krokiem szliśmy wzdłuż morza nie zwracając najmniejszej uwagi na innych. Zapewne z boku wyglądaliśmy jak para, którą nie byliśmy, ale przecież to nie przestępstwo chodzić w jego objęciach, prawda? No właśnie. Więc nie widzę problemu.
Do hotelu wróciliśmy dopiero po jakiejś godzinie, ponieważ było już całkowicie ciemno, a do tego byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Do teraz śmieję się z obrazu Harry'ego próbującego mnie rozśmieszyć, aż do tego stopnia, że wylądował w morzu, a ja oczywiście za nim... I w ten oto sposób trzęsę się z zimna, bo nawet w LA o godzinie dziewiątej wieczorem, w mokrych ubraniach, nie jest za ciepło. Za to miny zdegustowanych pracowników hotelu i innych gburowatych ludzi, którzy przebywają w pięciogwiazdkowym hotelu, były bezcenne. W końcu jak mogli wyglądać ludzie odstrzeleni w garnitury, perły i sukienki za 15 tysięcy z minami, jakby im ktoś umarł, widząc dwójkę (jeszcze) nastolatków śmiejących się na cały hotel w całkowicie przemoczonych ubraniach? Ja wam powiem. Wyglądali tak, że warto to zapamiętać i przypomnieć sobie w jakiś dołujących sytuacjach. Na pewno poprawi to humor.
Wchodząc do windy lekko się uspokoiliśmy, ale tylko po to, aby w środku wybuchnąć jeszcze głośniejszym śmiechem, spowodowanym personelem hotelu. Oczywiście, nikt nie zwrócił nam uwagi. W końcu to Harry Styles! Teraz sobie pomyślicie, że jestem wyrodną córką, bo się śmieję, zamiast płakać, ale przecież jest mi przykro i to bardzo. Tyle, że w niektórych sytuacjach, nie umiem się nie śmiać, a to jest jedna z nich. Kiedy pożegnałam się z chłopakiem i weszłam do mojego pokoju, w którym znowu nikogo nie było mój dobry humor odleciał w siną dal, zastąpiony żalem i rozpaczą. Ściągnęłam przemoczone ubrania i przebrałam się w piżamę, bo kompletnie nie chciało mi się brać prysznica po czym usiadłam "po turecku" na łóżku. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Spojrzałam na zegarek i uznałam, że jest za późno, żeby iść pogadać z Natalie, a El zapewne znowu śpi u Louis'a. Dobra, obstawiamy za ile przyjdzie tu Harry. Dziesięć - zaczęłam odliczać w myślach, kiedy usłyszałam trzask drzwi na korytarzu. Dziewięć. Wzięłam głęboki oddech. Osiem. Wytarłam łzę, która leciała po moim policzku. Siedem. Położyłam się na plecach. Sześć. Przykryłam się kołdrą. Pięć. Przewróciłam się na lewy bok. Cztery. Zapaliłam małą lampkę. Trzy. Spojrzałam na drzwi. Dwa. Uwaga! Chwila prawdy! Jeden. Drzwi od pokoju otworzyły się, a w nich stał Harry. No, no! Po jego minie stwierdzam, że jest mega zirytowany.
- Witaj Kathlee! Mam nadzieję, że nie będziesz zła, jeśli kolejną noc spędzę w tym pokoju, ponieważ mój kochany współlokator i jego dziewczyna uznali, że jednak nie pasuję im rozłąka na 12 godzin i postanowili wyrzucić mnie za drzwi. Cóż na ironia losu. - zakończył pięknym na maksa przerysowanym uśmiechem.
- Cóż mam zrobić... Jeśli mój kuzyn i panna Calder tak postanowili to zapraszam. Jedno łóżko wciąż jest wolne. Wybacz, ale jestem mega zmęczona więc idę spać. - uśmiechnęłam się słabo i wrzuciłam kołdrę na podłogę, bo uznałam, że jest zbyt ciepło, zostawiając sam milusi koc, którym się przykryłam. Gdy zobaczyłam, że chłopak leży już w łóżku z telefonem w ręce zgasiłam lampkę.
- Dobranoc - odezwał się loczek.
- Branoc - powiedziałam i zamknęłam oczy.
Świetnie! Znowu tu jestem! Wow! Mam nadzieję, że zorientowaliście się, że wcale tak nie uważam. Spojrzałam w dół. Oczywiście. Jestem w pięknej długiej sukni. Moje włosy są upięte do góry, a ja zapewne wyglądam jakbym urwała się z planu filmowego "Dumy i uprzedzenia". Idę przez korytarz. Z naprzeciwka idą w moją stronę dwie kobiety. Jedna jest ubrana w bordową suknię z aksamitu, a jej czarne jak smoła włosy są rozwiewane przez lekki wiatr. Obok niej idzie jeszcze jedna. Tym razem blondynka, której włosy opadają kaskadami na ramiona. Jej sukienka nie różni się bardzo od jej towarzyszki. Jest w trochę mniej intensywnej barwie, ale również sięga do samej podłogi i również składa się jakby z dwóch części połączonych razem - obcisłego gorsetu do pasa i rozkloszowanej części do samego dołu. Rozmawiają między sobą. Przechodzę obok i nawet zagaduję pytając o drogę, ale one wydają się wcale mnie nie zauważać. Jest to co najmniej dziwne, ale zbytnio się tym nie przejmuję. Idę dalej, mijając coraz to inne drzwi, prowadzące do innych pokoi. Może powinnam powiedzieć komnat? W końcu jestem na zamku. Moją uwagę przykuwają głosy, dobiegające z środka jednej z nich. Jest otwarta, a moja ciekawość wygrywa i podchodzę bliżej, abym mogła więcej zobaczyć i usłyszeć. Chowam się za jedną ze ścian wychylając tylko głowę. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to wielkie okno. Mniej więcej po środku małej komnaty wypełnionej mapami i książkami dostrzegam biurko. Po jednej stronie siedzi starszy mężczyzna palący fajkę. Za to naprzeciwko niego stoi młody mężczyzna, energicznie gestykulując rękami. Młodszy z mężczyzn podnosi głos, na co straszy wstaje i go upomina. Kłócą się. Jestem bardzo ciekawa o co chodzi, dlatego decyduję się podejść bliżej. Z mojego nowego miejsca słyszę o wiele lepiej.
- Ojcze, nie możesz za mnie decydować!
- Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że mogę, mój synu. Ceremonia odbędzie się na miesiąc. Przyjedzie dużo ważnych osób.
- Nie mogę jej poślubić! Ojcze, czy ty choć chwilę z nią rozmawiałeś?
- Może księżniczka nie świeci inteligencją, ale jest bardzo piękna. Synu, wszystko postanowione.
Przestraszona podskoczyłam i obróciłam się, ponieważ poczułam, że ktoś delikatnie szturcha moje ramię. Bicie mojego serca niebezpiecznie przyspieszyło, aż do momentu, w którym zdałam sobie sprawę z tego, że to tylko Lee, a nie średniowieczny seryjny morderca, który czyha na mnie z błyszczącym sztyletem.
- Nie ładnie jest podsłuchiwać. - kompletnie zignorowałam wypowiedź blondynki, nadal wpatrując się w mężczyznę, który stał tyłem do mnie. Jeśli myśli, że będę słuchaj jej kazań, to się grubo myli.
- Kto to jest? - zapytałam jakby nigdy nic, przenosząc swój wzrok na kobietę.
- Pomóż mu.
- W czym?
- To musisz wywnioskować sama.
- A mogłabym dowiedzieć się po co? Nie znam go i prawdę mówiąc średnio obchodzi mnie życie kolesia w smokingu z ulizaną fryzurką i zapewne milionem podanych, czy jak to się tam nazywa.
- Jeśli pomożesz mu tutaj, opłaci Ci się to w twoim życiu. Wierz czy nie, ale wiem o mówię.
- Co?
- Sama się dowiedz. Jesteś inteligenta.
Usłyszałam hałas, jakby tłukącego się szkła,w ułamek sekundy swój wzrok przeniosłam z powrotem do małej komnaty. Na podłodze leżał rozbity wazon. Upadłam na podłogę.
Przebudziłam się. Było ciemno, ale znowu byłam w swoim świecie. Tak, ubrana w za duży T-shirt, a nie idealnie dopasowaną suknię. W rozczochranych włosach, a nie w upiętych tak, aby nawet najmniejszy kosmyk nie zakłócił ładu. Wszystko było normalnie. Pokój się rozświetlił, a ja podskoczyłam przestraszona. Zagrzmiało. Moje oczy podwoiły swoje rozmiary. Burza.
- Nie boję się, nie boję się, wcale się nie boję. - zapewniałam sama siebie, po cichu, aby nie obudzić Harry'ego. - To tylko burza. Nic się nie stanie.
W jednej sekundzie zobaczyłam piorun, przez duże okno, które znajdywało się centralnie naprzeciw mojego łóżka. Krzyknęłam przerażona. Nie zrobiłam tego celowo, bo naprawdę nie chciałam nikogo obudzić, ale co ja mogę zrobić, skoro to jedna z moich fobii?
- Co się dzieję? - usłyszałam zaspany głos chłopaka
- Nic, to burza. Nie chciałam Cię obudzić. Śpij.
Drugi raz krzyknęłam, ponieważ po raz kolejny przed moimi oczami zobaczyłam piorun. Nie błysk. To piorun, który uderzył w jakieś drzewo stojące w oddali. Cholera! Ta burza się zbliża!
- Na pewno nic się nie dzieje?
- Po prostu się boję.
- Chcesz spać ze mną?
- Mhm
Siedziałam przy dużym, okrągłym stole nakrytym na dziesięć osób i sączyłam swoje czekoladowe płatki z zimnym, już mlekiem, jako moje śniadanie. Mój posiłek nie wygląda zbytnio apetycznie, ponieważ przez piętnaście minut kulki o smaku czekoladowym zdążyły się kompletnie rozmoczyć i aktualnie wygląda to bardziej jak jakaś papka dla niemowlaka, niż śniadanie. Za wszelką cenę próbuję zignorować smutne, współczujące i troskliwe spojrzenia w moją stronę. Nie potrzebuję niczyjej łaski. Tępo wpatrywałam się w mleko, które delikatnie drgało, za sprawą łyżki, którą mieszałam moją "papkę". Głęboko westchnęłam i gwałtownie wstałam z krzesła, które wydało głośny dźwięk, szurając po podłodze, czym przyciągnęłam uwagę wszystkich obecnych na hotelowej stołówce. Przewróciłam tylko oczami i chwyciłam za swój pusty kubek po herbacie i poszłam zaparzyć sobie nową. Wybrałam pierwszą lepszą i włożyłam ją do białego kubka średniej wielkości z nazwą hotelu. Ale oryginalne... Zalałam gorącą wodą i ponownie wróciłam do stolika. Kiedy usiadłam przy stole wszyscy momentalnie ucichli. Jezu! To wkurzające. Nawet wiecznie wygadany Niall pozostał cicho i spuścił wzrok na tosta z serem, którego jadł w kompletnej ciszy. Zazwyczaj uśmiechnięty Lou miał poważną minę, a swoją uwagę skupiał na nerwowym stukaniu palcami o blat stołu. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jeszcze chwilę i nie wytrzyma. Każdy dyskretnie patrzył się na mnie oczekując jakichkolwiek wyjaśnień czy choćby najdrobniejszego słowa, oprócz Harry'ego, który jako jedyny został wtajemniczony w tą dość przykrą sprawę, ale nie pisnął ani słowem. Ja udawałam, że nic nie zauważam, choć w rzeczywistości bardzo mnie to irytowało. Mój kuzyn głośno wciągnął powietrze przenosząc swój wzrok na mnie. Uwaga. Zaczyna się!
- Kathlee, czy mogłabyś łaskawe powiedzieć co się do cholery stało, i nie robić z nas idiotów? Od samego początku śniadania nie odezwałaś się ani jednym słowem, nie ruszyłaś płatków, a my wszyscy jesteśmy w grobowych nastrojach. - znudzona spojrzałam w jego duże oczy, które teraz błyszczały z irytacji, albo czegoś takiego. Wspomniałam już wcześniej, że nie znam się na ludziach.
- Muszę - zaczęłam kaszleć, ponieważ mój głos nadal brzmiał jakbym dopiero wstała z łóżka - muszę wrócić do Polski. Po jutrze jest pogrzeb mojego taty - powiedziałam i wstałam od stołu kierując się ku wyjściu z dużego i dobrze oraz drogo urządzonego pomieszczenia. Wyszłam na korytarz i podeszłam do wind, nacisnęłam guzik w celu przywołania jej na dane piętro. Kiedy drzwi się rozsunęły weszłam do środka. Winda została już prawie zamknięta, ale przeszkodziła jej dłoń. Do środka weszła Natalie, która nic nie mówiąc po prostu mnie przytuliła.
- Przykro mi. - szepnęła. - Mam polecieć z tobą?
- Wolałabym wszystko pozałatwiać sama.
___________________________________________________________________________
Cześć, cześć, cześć :)))
Rozdziała zapewne dodałabym wczoraj, ale wolałam się nie narażać na dożywotnią kare pozbawienie
laptopa, iPad'a, telefonu i reszty urządzeń elektronicznych, dlatego dodaję dopiero teraz :)
Raczej nie mam żadnych spraw organizacyjnych więc to by było na tyle.
Dzięki za komentarze. Nawet te najdrobniejsze. Co sądzicie o dzisiejszym śnie naszej kochanej Lee.
Jak święta i zając??
Sophie <3
Nie wiem ile minęło czasu, aż się uspokoiłam, ale obstawiam z dziesięć minut. Zapewne moje oczy były całe czerwone i opuchnięte, dlatego po tym jak odkleiłam się od chłopaka założyłam okulary przeciwsłoneczne, mimo, że słońce właśnie zaszło. Nadal znajdywaliśmy się na plaży. Piasek nadal ogrzewał moje stopy, a szum morza uspokajał moje myśli. Chodząc tak w ciszy zastanawiałam się nad dwoma rzeczami. Po pierwsze - co stało się mojemu tacie. I po drugie skąd moja mama miała mój nowy numer telefonu? Harry na razie nie odezwał się ani słowem, mimo, że nie wiedział co takiego się stało, bo w końcu nie będę rozmawiać z moją mamą po angielsku, nie? Przynajmniej wiem, że nie zapomniałam polskiego. Sukces! Wracając do tematu, muszę przyznać, że jestem mu bardzo wdzięczna za pozostanie cichym i nie dopytywanie się o szczegóły. Przynajmniej teraz. Później i tak, i tak to powiem. Wolnym krokiem szliśmy wzdłuż morza nie zwracając najmniejszej uwagi na innych. Zapewne z boku wyglądaliśmy jak para, którą nie byliśmy, ale przecież to nie przestępstwo chodzić w jego objęciach, prawda? No właśnie. Więc nie widzę problemu.
Do hotelu wróciliśmy dopiero po jakiejś godzinie, ponieważ było już całkowicie ciemno, a do tego byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Do teraz śmieję się z obrazu Harry'ego próbującego mnie rozśmieszyć, aż do tego stopnia, że wylądował w morzu, a ja oczywiście za nim... I w ten oto sposób trzęsę się z zimna, bo nawet w LA o godzinie dziewiątej wieczorem, w mokrych ubraniach, nie jest za ciepło. Za to miny zdegustowanych pracowników hotelu i innych gburowatych ludzi, którzy przebywają w pięciogwiazdkowym hotelu, były bezcenne. W końcu jak mogli wyglądać ludzie odstrzeleni w garnitury, perły i sukienki za 15 tysięcy z minami, jakby im ktoś umarł, widząc dwójkę (jeszcze) nastolatków śmiejących się na cały hotel w całkowicie przemoczonych ubraniach? Ja wam powiem. Wyglądali tak, że warto to zapamiętać i przypomnieć sobie w jakiś dołujących sytuacjach. Na pewno poprawi to humor.
Wchodząc do windy lekko się uspokoiliśmy, ale tylko po to, aby w środku wybuchnąć jeszcze głośniejszym śmiechem, spowodowanym personelem hotelu. Oczywiście, nikt nie zwrócił nam uwagi. W końcu to Harry Styles! Teraz sobie pomyślicie, że jestem wyrodną córką, bo się śmieję, zamiast płakać, ale przecież jest mi przykro i to bardzo. Tyle, że w niektórych sytuacjach, nie umiem się nie śmiać, a to jest jedna z nich. Kiedy pożegnałam się z chłopakiem i weszłam do mojego pokoju, w którym znowu nikogo nie było mój dobry humor odleciał w siną dal, zastąpiony żalem i rozpaczą. Ściągnęłam przemoczone ubrania i przebrałam się w piżamę, bo kompletnie nie chciało mi się brać prysznica po czym usiadłam "po turecku" na łóżku. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Spojrzałam na zegarek i uznałam, że jest za późno, żeby iść pogadać z Natalie, a El zapewne znowu śpi u Louis'a. Dobra, obstawiamy za ile przyjdzie tu Harry. Dziesięć - zaczęłam odliczać w myślach, kiedy usłyszałam trzask drzwi na korytarzu. Dziewięć. Wzięłam głęboki oddech. Osiem. Wytarłam łzę, która leciała po moim policzku. Siedem. Położyłam się na plecach. Sześć. Przykryłam się kołdrą. Pięć. Przewróciłam się na lewy bok. Cztery. Zapaliłam małą lampkę. Trzy. Spojrzałam na drzwi. Dwa. Uwaga! Chwila prawdy! Jeden. Drzwi od pokoju otworzyły się, a w nich stał Harry. No, no! Po jego minie stwierdzam, że jest mega zirytowany.
- Witaj Kathlee! Mam nadzieję, że nie będziesz zła, jeśli kolejną noc spędzę w tym pokoju, ponieważ mój kochany współlokator i jego dziewczyna uznali, że jednak nie pasuję im rozłąka na 12 godzin i postanowili wyrzucić mnie za drzwi. Cóż na ironia losu. - zakończył pięknym na maksa przerysowanym uśmiechem.
- Cóż mam zrobić... Jeśli mój kuzyn i panna Calder tak postanowili to zapraszam. Jedno łóżko wciąż jest wolne. Wybacz, ale jestem mega zmęczona więc idę spać. - uśmiechnęłam się słabo i wrzuciłam kołdrę na podłogę, bo uznałam, że jest zbyt ciepło, zostawiając sam milusi koc, którym się przykryłam. Gdy zobaczyłam, że chłopak leży już w łóżku z telefonem w ręce zgasiłam lampkę.
- Dobranoc - odezwał się loczek.
- Branoc - powiedziałam i zamknęłam oczy.
~ SEN ~
Świetnie! Znowu tu jestem! Wow! Mam nadzieję, że zorientowaliście się, że wcale tak nie uważam. Spojrzałam w dół. Oczywiście. Jestem w pięknej długiej sukni. Moje włosy są upięte do góry, a ja zapewne wyglądam jakbym urwała się z planu filmowego "Dumy i uprzedzenia". Idę przez korytarz. Z naprzeciwka idą w moją stronę dwie kobiety. Jedna jest ubrana w bordową suknię z aksamitu, a jej czarne jak smoła włosy są rozwiewane przez lekki wiatr. Obok niej idzie jeszcze jedna. Tym razem blondynka, której włosy opadają kaskadami na ramiona. Jej sukienka nie różni się bardzo od jej towarzyszki. Jest w trochę mniej intensywnej barwie, ale również sięga do samej podłogi i również składa się jakby z dwóch części połączonych razem - obcisłego gorsetu do pasa i rozkloszowanej części do samego dołu. Rozmawiają między sobą. Przechodzę obok i nawet zagaduję pytając o drogę, ale one wydają się wcale mnie nie zauważać. Jest to co najmniej dziwne, ale zbytnio się tym nie przejmuję. Idę dalej, mijając coraz to inne drzwi, prowadzące do innych pokoi. Może powinnam powiedzieć komnat? W końcu jestem na zamku. Moją uwagę przykuwają głosy, dobiegające z środka jednej z nich. Jest otwarta, a moja ciekawość wygrywa i podchodzę bliżej, abym mogła więcej zobaczyć i usłyszeć. Chowam się za jedną ze ścian wychylając tylko głowę. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to wielkie okno. Mniej więcej po środku małej komnaty wypełnionej mapami i książkami dostrzegam biurko. Po jednej stronie siedzi starszy mężczyzna palący fajkę. Za to naprzeciwko niego stoi młody mężczyzna, energicznie gestykulując rękami. Młodszy z mężczyzn podnosi głos, na co straszy wstaje i go upomina. Kłócą się. Jestem bardzo ciekawa o co chodzi, dlatego decyduję się podejść bliżej. Z mojego nowego miejsca słyszę o wiele lepiej.
- Ojcze, nie możesz za mnie decydować!
- Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że mogę, mój synu. Ceremonia odbędzie się na miesiąc. Przyjedzie dużo ważnych osób.
- Nie mogę jej poślubić! Ojcze, czy ty choć chwilę z nią rozmawiałeś?
- Może księżniczka nie świeci inteligencją, ale jest bardzo piękna. Synu, wszystko postanowione.
Przestraszona podskoczyłam i obróciłam się, ponieważ poczułam, że ktoś delikatnie szturcha moje ramię. Bicie mojego serca niebezpiecznie przyspieszyło, aż do momentu, w którym zdałam sobie sprawę z tego, że to tylko Lee, a nie średniowieczny seryjny morderca, który czyha na mnie z błyszczącym sztyletem.
- Nie ładnie jest podsłuchiwać. - kompletnie zignorowałam wypowiedź blondynki, nadal wpatrując się w mężczyznę, który stał tyłem do mnie. Jeśli myśli, że będę słuchaj jej kazań, to się grubo myli.
- Kto to jest? - zapytałam jakby nigdy nic, przenosząc swój wzrok na kobietę.
- Pomóż mu.
- W czym?
- To musisz wywnioskować sama.
- A mogłabym dowiedzieć się po co? Nie znam go i prawdę mówiąc średnio obchodzi mnie życie kolesia w smokingu z ulizaną fryzurką i zapewne milionem podanych, czy jak to się tam nazywa.
- Jeśli pomożesz mu tutaj, opłaci Ci się to w twoim życiu. Wierz czy nie, ale wiem o mówię.
- Co?
- Sama się dowiedz. Jesteś inteligenta.
Usłyszałam hałas, jakby tłukącego się szkła,w ułamek sekundy swój wzrok przeniosłam z powrotem do małej komnaty. Na podłodze leżał rozbity wazon. Upadłam na podłogę.
Przebudziłam się. Było ciemno, ale znowu byłam w swoim świecie. Tak, ubrana w za duży T-shirt, a nie idealnie dopasowaną suknię. W rozczochranych włosach, a nie w upiętych tak, aby nawet najmniejszy kosmyk nie zakłócił ładu. Wszystko było normalnie. Pokój się rozświetlił, a ja podskoczyłam przestraszona. Zagrzmiało. Moje oczy podwoiły swoje rozmiary. Burza.
- Nie boję się, nie boję się, wcale się nie boję. - zapewniałam sama siebie, po cichu, aby nie obudzić Harry'ego. - To tylko burza. Nic się nie stanie.
W jednej sekundzie zobaczyłam piorun, przez duże okno, które znajdywało się centralnie naprzeciw mojego łóżka. Krzyknęłam przerażona. Nie zrobiłam tego celowo, bo naprawdę nie chciałam nikogo obudzić, ale co ja mogę zrobić, skoro to jedna z moich fobii?
- Co się dzieję? - usłyszałam zaspany głos chłopaka
- Nic, to burza. Nie chciałam Cię obudzić. Śpij.
Drugi raz krzyknęłam, ponieważ po raz kolejny przed moimi oczami zobaczyłam piorun. Nie błysk. To piorun, który uderzył w jakieś drzewo stojące w oddali. Cholera! Ta burza się zbliża!
- Na pewno nic się nie dzieje?
- Po prostu się boję.
- Chcesz spać ze mną?
- Mhm
***
- Kathlee, czy mogłabyś łaskawe powiedzieć co się do cholery stało, i nie robić z nas idiotów? Od samego początku śniadania nie odezwałaś się ani jednym słowem, nie ruszyłaś płatków, a my wszyscy jesteśmy w grobowych nastrojach. - znudzona spojrzałam w jego duże oczy, które teraz błyszczały z irytacji, albo czegoś takiego. Wspomniałam już wcześniej, że nie znam się na ludziach.
- Muszę - zaczęłam kaszleć, ponieważ mój głos nadal brzmiał jakbym dopiero wstała z łóżka - muszę wrócić do Polski. Po jutrze jest pogrzeb mojego taty - powiedziałam i wstałam od stołu kierując się ku wyjściu z dużego i dobrze oraz drogo urządzonego pomieszczenia. Wyszłam na korytarz i podeszłam do wind, nacisnęłam guzik w celu przywołania jej na dane piętro. Kiedy drzwi się rozsunęły weszłam do środka. Winda została już prawie zamknięta, ale przeszkodziła jej dłoń. Do środka weszła Natalie, która nic nie mówiąc po prostu mnie przytuliła.
- Przykro mi. - szepnęła. - Mam polecieć z tobą?
- Wolałabym wszystko pozałatwiać sama.
___________________________________________________________________________
Cześć, cześć, cześć :)))
Rozdziała zapewne dodałabym wczoraj, ale wolałam się nie narażać na dożywotnią kare pozbawienie
laptopa, iPad'a, telefonu i reszty urządzeń elektronicznych, dlatego dodaję dopiero teraz :)
Raczej nie mam żadnych spraw organizacyjnych więc to by było na tyle.
Dzięki za komentarze. Nawet te najdrobniejsze. Co sądzicie o dzisiejszym śnie naszej kochanej Lee.
Jak święta i zając??
Sophie <3